top of page
Szukaj

Nie wszyscy pójdziemy do raju

  • Zdjęcie autora: Heart, Hear Art!
    Heart, Hear Art!
  • 24 maj
  • 4 minut(y) czytania

reżyseria: Karolina Szczypek, teatr: Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

Fotografia została wykonana przez Krzysztofa Bielińskiego.
Fotografia została wykonana przez Krzysztofa Bielińskiego.

Nie od dziś wiadomo, że narracja pełni niezwykle istotną rolę w ludzkim życiu. Człowiek nie bez przyczyny jest w końcu nazywany homo narrans. Przeżywać to jedno, ale potrzebujemy też o swoich doświadczeniach opowiadać. Właśnie na tym opiera się spektakl Nie wszyscy pójdziemy do raju Karoliny Szczypek wystawiany na deskach kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego. Na narracji.


Przedstawienie bazuje na książce Olgi Górskiej o tym samym tytule, natomiast jej lekturę mam jeszcze przed sobą. Kiedy sięgnę po wspomnianą pozycję, dodam tu kilka zdań na jej temat. Na ten moment przejdźmy jednak do sztuki.


Trzy przyjaciółki podróżują wspólnie do Radomia, jednak ich samochód nagle się psuje. Wycieczka zostaje przerwana, plany się zmieniają. To niespodziewane wydarzenie staje się jednak świetnym pretekstem do rozmowy, która zostaje właściwie zdominowana przez opowieść N. granej przez Dagnę Dywicką.


Lata 90., niewielkie miasteczko, zupełnie odmienny dominujący światopogląd. To czasy dorastania N., która w miarę dojrzewania stopniowo odkrywa swoją tożsamość. Poznaje siebie, ale jednocześnie jest przerażona wizją potencjalnego wyjawienia prawdy o swojej orientacji na przykład rodzicom. Bo przecież nieheteronormatywnoćć nadal uchodzi za coś innego, odstającego od wzorca.


Zafascynowana N. wpatruje się w ekran telewizora, na którym w zapętleniu wyświetlany jest teledysk do piosenki Crazy Aerosmith. Niby czuje, niby ma świadomość, ale co z tego, jeśli, powtarzając za Ludwigiem Wittgensteinem, Granice naszego języka są granicami naszego świata? Nie istnieją jeszcze wówczas narzędzia, a już na pewno nie są one dostępne dla tak młodych jak narratorka w tamtym okresie osób, nieznane są sposoby na wyrażanie siebie. Nie ma również wzorców nieheteronormatywnych w polskiej popkulturze. Dla osób LGBTQ+ lata 90. w kraju to ciągle jeszcze czasy niezwykle trudne. O ile Amerykanie mieli już dwadzieścia lat temu swoje Stonewall, o tyle my nie. Owszem, zaraz rozpocznie się eksplozja, próby frenetycznego przenoszenia zachodnich wzorców na grunt polski, o czym pisała chociażby Joanna Mizielińska, byle tylko nie pozostać w tyle, nie zostać uznanymi za zacofanych i może się wydawać, że to całkiem niezły pomysł, ale realia są inne. Kradniemy bowiem obcą historię, puste teorie. Nie mamy swojego Stonewall, nie jesteśmy mieszkańcami Ameryki. O ile w USA konsekwentnie walczy się o prawa kolejnych grup w miarę rosnącego zapotrzebowania na dostęp wśród mieszkańców do nich, o tyle Polska stara się zrobić wszystko na raz. Niestety, to niemożliwe...


Powróćmy jednak do spektaklu. Uważam, że Nie wszyscy do raju jest sztuką nie tylko przyjemną w odbiorze, ale przede wszystkim bardzo ważną. To naprawdę istotny głos w queerowej dyskusji. Historia N. nie jest efektowna, porywająca, głośna. Grana przez Dagnę Dywicką postać była i jest zwyczajną wręcz do bólu dziewczyną. To bohaterka, z która łatwo się utożsamić na czas sztuki, a nawet dłużej.


Bardzo lubię, kiedy w przedstawieniach zanikają granice. W przypadku Nie wszyscy pójdziemy do raju nie ma praktycznie żadnych. Znika bariera między sceną a widownią, teraźniejszością i przeszłością czy życiem oraz śmiercią. Pewne sceny w sztuce są improwizowane, co w interesujący sposób rozszczelnia zamkniętą kompozycję spektaklu. Ciekawym zabiegiem było również oddziaływanie na zmysł węchu podczas sztuki, która przestała, jak zwykle to bywa, dostarczać odbiorcom wrażeń wyłącznie wizualnych i przeniknęła znacznie głębiej. Osmotyczna pozostaje także relacja pomiędzy rzeczywistością, a marzeniami czy snami. Spektakl jest mocno oniryczny, mglisty. Świetnie współgra to z narracyjną koncepcją, która, jak wszyscy doskonale wiemy, bywa chaotyczna, pozbawiona ciągu przyczynowo-skutkowego, raz bardziej, a kiedy indziej o wiele mniej wyraźna.


Jeśli mówimy już o porządku bardziej wyobrażonym niż realnym, nie sposób pominąć postaci, w którą wciela się Klaudia Janas. Betty to: Moja pierwsza dziewczyna, której nie nazywałam moją dziewczyną, bo nigdy by na to nie pozwoliła, mówi o niej wielokrotnie N. Betty należy do świata zmarłych. Wkracza na scenę z bladą cerą oraz podrkążonymi oczami w przykuwających wzrok świecących skrzydłach i nie pozwala o sobie zapomnieć głównej bohaterce. Z resztą nie tylko jej, jestem przekonana, że dla wielu osób będzie to obok N. najbardziej zapadająca w pamięć postać z sztuki.


W spektaklu pojawia się również motyw religii, ponieważ w dzieciństwie odgrywała ona dla N. bardzo ważną rolę. Dziewczynka była członkinią oazy, a ponadto marzyła o tym, by zostać księdzem, dlatego chętnie przebierała się za kapłana i udawała, że odprawia mszę. Skoro sztuka jest queerowa, mogą pojawić się podejrzenia o atak na wiarę czy chociażby jej krytykę, ale bynajmniej - nie ma tu nawet grama agresji. Rafał Kosowski wciela się nie w bezwzględnego, zimnego, despotycznego kapłana, a raczej cool księdza. N. nie wścieka się na kościół. Uczucia, które żywi wobec niego, to raczej smutek, rozczarowanie... Ponieważ kościół to kolejna przestrzeń, w której brakuje miejsca dla społeczności LGBTQ+, do której należy.


Wychodzenie z szafy, siła przyjaźni, znaczenie wsparcia rodziny, wspomnienia... To tylko garstka motywów pojawiających się w spektaklu. Sztuka jest zdecydowanie jedną z najbardziej klimatycznych, jakie miałam okazję oglądać i choć sama nie dorastałam w latach 90., udało mi się dzięki przedstawieniu przenieść do tego okresu!

Jak już wspominałam, to bardzo relewantny spektakl, który, jestem przekonana, że dla wielu okaże się być czymś w rodzaju pełnego miłości oraz zrozumienia uściskiem przyjaciółki. Przyznaję sztuce 7 na 10 punktów.


 
 
 

コメント


© 2035 by The Artifact. Powered and secured by Wix

  • Youtube
  • TikTok
  • Facebook
  • Instagram
bottom of page