Pani Bovary. Możliwa historia
- Heart, Hear Art!
- 6 maj
- 3 minut(y) czytania
reżyseria: Gosia Jakubowska Raczkowska, teatr: Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Gdybym miała opisać spektakl Pani Bovary. Możliwa historia w kilku słowach, użyłabym wyrazów takich jak: mały, kameralny, cichy czy skromny.
Sztuka w reżyserii Gosi Jakubowskiej Raczkowskiej jest bowiem przedstawieniem trwającym nieco ponad godzinę. Zarówno scenografia, jak i kostiumy, są bardzo zwyczajne, a obsada jest niewielka. Nie ma tutaj raczej elementów zaskoczenia, nie ma szczególnie szokujących wydarzeń czy nawet dźwięków. To spektakl, oczywiście w moim odczuciu, raczej powolny i prosty, jednak muszę podkreślić, że znalazł swoich entuzjastów (wiem to, bo wychodząc już z sali, miałam okazję wysłuchać kilku pozytywnych opinii, a u niektórych pojawiło się nawet podobno wzruszenie).
Może sztuka nie zrobiła na mnie tak dużego wrażenia, ponieważ nigdy nie postrzegałam Emmy Bovary w sposób, w jaki widzi ją spora część czytelników?
Tytułowa bohaterka powieści Gustava Flauberta nawet przez moment nie wydawała mi się być postacią komiczną czy żałosną. Ani przez chwilę nie miałam ją za głupią, za pustą. Tak, jestem w pełni świadoma jej wad, jednak to sytuacja bardzo zbliżona do tej z jednej z moich ulubionych książek, a więc Cudzoziemki. Zarówno Róża Żabczyńska, jak i Emma Bovary, były kobietami o, nie ma co się oszukiwać, bardzo trudnych charakterach. Dobrze, bądźmy szczerzy, niekiedy były wręcz nie do wytrzymania, a co gorsza, swoim zachowaniem krzywdziły najbliższych. Gro osób krytykujących te postaci pomija jednak fakt, jak bardzo udręczone one same były przez życie...
Róża Żabczyńska, doznawszy w młodości zawodu miłosnego, na lata utknęła w momencie, w którym Michał Bądski złamał jej serce. Owszem, wyszła za mąż i założyła rodzinę, ale tak droga dla niej relacja, która się rozpadła, oraz zaprzepaszczone marzenia o karierze muzycznej złamały ją już na bardzo wczesnym etapie, sprawiając, że nic ani nikt nie mógł dać jej realnego szczęścia...
Nie usprawiedliwiam jej okrucieństwa wobec chociażby córki Marty, ale widzę. Po prostu mówię, że widzę. Dostrzegam to, co kryje się pod powierzchnią, a znajduje się tam naprawdę ogrom cierpienia, bo jak inaczej wytłumaczyć każdorazowo przyprawiające mnie o łzy słowa Róży: Jakże ja będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale?
Wina Emmy Bovary? Taka jak chociażby Gustawa z Dziadów Mickiewicza. Książki, po które sięgała, sprawiły, że uwierzyła w idealną miłość, której istnienie zweryfikowała jej dalsza egzystencja. Dużo już było podobnych sytuacji - Don Kichot, Wokulski...
To motyw bardzo popularny. Po raz kolejny powtórzę - tak, bohaterka powieści Flauberta miała swoje wady, ale nie możemy zapominać, że była również postacią tragiczną.
W kilku recenzjach spektaklu, jakie miałam okazję przeczytać, wspominano o nowym spojrzeniu na postać Emmy. Na fakt, że została tu wyeksponowana jej trudna sytuacja oraz złożoność charakteru, a jednocześnie prostota innych mieszkańców miasteczka. Jak już mówiłam, dla mnie nie było tu nic innowacyjnego - od zawsze patrzyłam na bohaterkę właśnie w taki sposób.
Pisałam wyżej o prostych kostiumach. To również element, który części odbiorców bardzo przypadł do gustu. Za stroje, które zostały uwspółcześnione, odpowiedzialna była Julia Basista, która stworzyła także scenografię. Znów jednak - nie potrzebowałam widzieć Emmy Bovary w ubraniu dzisiejszej kobiety, by zrozumieć, że jej postać nie straciła na aktualności. Wiedziałam to już przed spektaklem.
Światełko w tunelu, iskierka nadziei, czyli moment, w którym grana przez Alinę Szczegielniak Emma nawiązuje romans z Leonem (Mateusz Bieryt). Kobieta sądzi, że jej historia zakończy się podobnie do tych, które poznała za sprawą literatury, ale niestety - jest jedyną wierzącą w to osobą...
Jestem przekonana, że nawet ci, którzy nie znali przed spektaklem powieści Flauberta, domyślili się, jak potoczą się losy Emmy. Chwila, w której widzimy gotową do drogi i podboju razem z Leonem Paryża kobietę w ciemnych okularach na nosie jest poruszająca. Poruszająca, ale nie łamiąca serce.
Wydaje mi się, że tutaj należy zakończyć recenzję tego spektaklu. Tak jak pisałam na początku, żaden element sztuki nie robi szczególnego wrażenia. Nie zachwyca też aktorstwo. Jest poprawnie, ale poprawnie w teatrze to dla mnie definitywnie za mało... Przyznaję sztuce 5 na 10 punktów.
Commentaires